23.4.17

Rozdział VI


Odwrócił się ku drzwiom, by stanąć twarzą w twarz z osobą, która właśnie pojawiła się w komnacie. Słuch go nie mylił — faktycznie dobrze ją znał.
Wysoka kobieta patrzyła na niego z uśmiechem błąkającym się po ustach. Ramiona otulała jej kaskada włosów, przywodząca na myśl płaszcz utkany z rozgwieżdżonego nieba. Oczy o fiołkowej barwie wpatrywały się w Faya z pozornym rozmarzeniem, ale skrywał się w nich błysk o znaczeniu trudnym do odgadnięcia. Przybyszka postąpiła w głąb pomieszczenia, ciągnąc za sobą suknię z błyszczącego materiału. Obracając się w stronę Kreatora, skłoniła się mu, na co odpowiedział skinieniem głowy.
— Pani Riono. — Fay odwzajemnił uśmiech. — Rzeczywiście, minęło sporo czasu.
Riona przeszła obok Łowcy, zatrzymując się przy biurku. Odchrząknęła cicho.
— Tak jak mówiłam, to niepokorna istota… Przynajmniej takie mam wrażenie. Szkoda! Pochodzi z tak pięknego, baśniowego świata, bardzo podobnego do twojego.
Choć w głosie Riony faktycznie wybrzmiał żal, Fay skrzywił się na te słowa. Nie znosił misji, które przypominały mu o domu, przywołując przykre wspomnienia.
— Najwyraźniej nie zawsze wszyscy mogą żyć długo i szczęśliwie — mruknął.
— Dlatego trzeba jej pomóc. — Pokiwała głową z entuzjazmem. — Po prostu zbłądziła na złą drogę. Muszę jednak przyznać, że to dosyć osobliwy przypadek. Rzadko zdarza się, żeby bohaterka z rodziny królewskiej zbuntowała się przeciwko historii. Ta dziewczyna jest nie byle kim. To księżniczka. Takie postaci zwykle nie sprawiają żadnego problemu, bo są bardzo podatne na wszystkie klątwy, czarną magię… — Wyliczała na placach, przechadzając się w tę i z powrotem. — Wiesz, wrzeciono, sto lat snu, te sprawy. Ich umysły są zaprogramowane tak, by posłusznie czekały na odczynienie złego uroku i wybawienie.
Fay sięgnął po akta misji i prześlizgnął się wzrokiem po treści raportu, z zastanowieniem marszcząc brwi.
— Królestwo Emmerish — powiedział do siebie, smakując te słowa, jak gdyby po ich brzmieniu mógł wyobrazić sobie miejsce. — Emmerish.
Dźwięk tej nazwy wywoływał w nim dziwne emocje. Nigdy wcześniej nie słyszał o Emmerish, a mimo to poczuł ukłucie nostalgii, a przed oczami stanęły mu pola i łąki, po których biegał jako dziecko. W umyśle znikąd pojawiło się wspomnienie szumu wiatru i lśnienia świetlików ganianych przez młode wróżki. Potrząsnął głową i wyprostował się, wracając do rzeczywistości.
— To bardzo prosta opowieść, przynajmniej w założeniu. Dziewczyna miała zostać schwytana przez złych faerie i poczekać na ratunek z rąk księcia, a potem żyć z nim długo i szczęśliwie, ale coś nie wyszło. Książę zaginął bez śladu, królestwo nękane jest przez ataki ze strony wróżek, a księżniczka prowadzi z nimi aktywną walkę. —­ Słysząc „faerie”, Fay cały zesztywniał.
— Czasem do najprostszych opowieści najłatwiej wprowadzić chaos — wtrącił się Kreator. — Wysłaliśmy tam Łowców, żeby naprawili historię, ale wiele wskazuje na to, że mogła jeszcze bardziej się pogmatwać. Nie wiemy nawet, czy Łowcy żyją.
Po słowach Hmm’oganina zapadła głucha cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara. Starzec siedział, skubiąc długą brodę i w zamyśleniu patrząc na Faya. Riona z kolei cały czas lekko się uśmiechała, opierając się o ścianę.
— A co z wysłaną przez nich wiadomością? Czy mogę ją zobaczyć? — Fay zdecydował się przerwać milczenie.
—  Niewiele da się z niej wywnioskować, ale podejdź, proszę.
Sfatygowana koperta wyglądała, jakby przebyła długą i trudną przeprawę. Adres zapisano drżącym, niewyraźnym pismem, na widok którego Fay od razu umiał sobie wyobrazić roztrzęsienie nadawcy. Wyciągnął list, ujmując go ostrożnie, po czym rozprostował pomiętą kartkę.
Potrzebujemy wsparcia, jesteśmy uwięzieni. Ona wie, kim jesteśmy. Wie o Biurze. Wiedziała już gdy zobaczyła nas po raz pierwszy. Chce zmienić całą historię. Wyślijcie kogoś, BŁAGAMY.
Napisana w pośpiechu, jak przypuszczał Łowca, wiadomość nie miała podpisu, co więcej, odczytanie jej sprawiło mu niemały kłopot. Wyświechtany papier barwiły podejrzane plamy, których nie umiał zidentyfikować. Chociaż list był tak krótki i niezbyt konkretny, jego treść zdążyła nim wstrząsnąć.
— To pierwszy raz, kiedy ktoś z Biura odwiedził ten świat, prawda? W takim razie skąd ktokolwiek z bohaterów wiedział o jego istnieniu?
— Dobre pytanie. — Hmm’oganin zdjął okulary i przetarł oczy, wzdychając. — Właśnie tego chcielibyśmy się dowiedzieć. Logiczne byłoby założenie, że ktoś jednak przybył tam przed wysłanymi przeze mnie Łowcami i coś powiedział księżniczce… ale problem polega na tym, że żadne z naszych urządzeń nie wykryło wcześniejszych wizyt w tym świecie.
— Mimo wszystko chyba musi być w to zamieszany ktoś z Biura. — Riona przygryzła wargę w zamyśleniu. — Ciekawe tylko, w jaki sposób.
Fay powoli pokiwał głową. Nie będzie łatwo, pomyślał, zbierając z biurka wszystkie materiały dotyczące misji. Na szczycie sterty położył niepokojącą wiadomość od Łowców. Wielki zegar na ścianie wydał z siebie przeraźliwy, jęczący dźwięk, a wskazówki przesunęły się w stronę napisu „GODZINA XVII — czas aktywnej fantazji, ale dobrze byłoby też wypić kawę”.
— Trzeba naprawić to ustrojstwo. — Kreator łypnął na tarczę z dezaprobatą. — Od kiedy w świecie Wyobraźni źle się dzieje, zaczął strasznie skrzeczeć, co tylko dowodzi, że naprawdę trzeba przywrócić tu porządek. Lepiej już idź, Fayu. Powinieneś porządnie wypocząć, zanim wyruszysz, a chcielibyśmy, żebyś zrobił to jak najszybciej.
Łowca skłonił się i wycofał w kierunku ozdobnych drzwi. Gdy wyszedł i zamknął je za sobą, przez chwilę nasłuchiwał, czy zza ściany nie dobiegają przyciszone głosy, ale odpowiedziała mu cisza. Smok namalowany na wrotach spojrzał na niego srogo, jakby usiłował zachęcić go do odejścia, więc Fay niechętnie ruszył w stronę schodów, po czym udał się w kierunku swojego pokoju.
Dotarłszy, omiótł pomieszczenie wzrokiem, z niejakim żalem dostrzegając kupkę książek na biurku, czekających na przeczytanie i kuszących wielobarwnymi okładkami. Niestety, lektura musiała poczekać — kto wie, jak długo, biorąc pod uwagę, że miał przed sobą potencjalnie długą i niebezpieczną podróż.
Usiadł na krześle, po czym wyciągnął dłoń, zataczając nią okrąg wokół lampy stojącej na blacie. Mrucząc słowa zaklęcia, pstryknął palcami, a wtedy kaganek rozbłysnął bladofioletowym światłem, w którym tańczyły tajemnicze ogniki w różnych kolorach. Blask przykuwał wzrok i hipnotyzował, więc Fay przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Magiczna lampa była pamiątką z jednej z pierwszych misji i zawsze dodawała mu otuchy. Miał do niej sentyment, bo przypominała mu o świetlikach pochodzących z jego świata, więc często jej używał.
Opierając się wygodnie, zaczął ponownie studiować materiały otrzymane w gabinecie Kreatora. Nie było ich dużo, więc nie dowiedział się zbyt wiele, ale niepokoił go fakt, że w obcej historii występowały wróżki — i to w roli czarnych charakterów. Oczywiście wiedział, że każdy autor mógł inaczej wyobrażać sobie faerie, więc pewnie były stworzenia znacznie różniące się od niego, ale mimo to czuł się nieswojo. Co więcej, skoro główna bohaterka toczyła z nimi wojnę, to niewykluczone, że nie ucieszy się na jego widok. Im więcej myślał o tym, co mogło przynieść to spotkanie, tym bardziej nerwowy się stawał. Prześledził akta w poszukiwaniu informacji dotyczących zaginionych Łowców. Niestety, żadnego z nich nie zdążył poznać w Biurze, ale wydawali się na tyle charakterystyczni, żeby mógł ich rozpoznać z opisu.
Robiło się coraz ciemniej, a zza okna do pokoju wpadał chłodny wiatr. Fay sięgnął po koc, którym szczelnie się opatulił. Skulony na krześle, przyglądał się, jak zza szyb nadciągają chochliki, przyciągane blaskiem lampy. Popiskując, zaczęły gromadzić się i wirować wokół kaganka. Łowca ziewnął przeciągle, czując, że zmęczenie zaczyna przejmować nad nim kontrolę, więc wstał, by zgasić światło i nakłonić rój stworzeń do odejścia. Zamknąwszy okno, położył się na łóżku, skrywając pod kołdrą zziębnięte stopy. Sen nadszedł niedługo, lecz nie był tak spokojny i odprężający, jak Fay mógłby się spodziewać.

Chłopiec leżał na ziemi z zamkniętymi oczami, wdychając powietrze przepełnione zapachem kwiatów. Źdźbła trawy kołysały się na wietrze, drażniąc i łaskocząc jego skórę, jakby próbowały się z nim droczyć. Odetchnął głęboko i spojrzał w górę. Po niebie leniwie przesuwały się obłoki, towarzysząc wiosennemu słońcu, które rozświetlało pokryte zielenią wzgórza.
Zdawało się, że czas się zatrzymał. Do czułych uszu dobiegał jedynie odgłos piszczących chochlików, otaczających go ze wszystkich stron, kręcąc się wokół dłoni i stóp. Człowiekowi trudno byłoby wyłowić go wzrokiem spośród traw, ale dzikie stworzenia wyczuwały magiczną krew, podążając za nią jak słoneczniki śledzące wędrówkę słońca.
— Fay! — Radosny krzyk przerwał mu rozmyślania. — Fay, jesteś tu?! Odezwij się!
Stęknął z wysiłku, wspierając się na ręce. Podniósł się, osłaniając dłonią oczy i wypatrując właściciela głosu. W oddali ujrzał chłopaka, który zaciekle machał, rozglądając się w różne strony.
— Elliot! — zawołał Fay. — Tutaj!
Elliot podbiegł ku niemu, przeskakując gęste trawy. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, a oczy błyszczały entuzjazmem.
— Ojciec planuje urządzić bankiet z okazji urodzin mojej siostry. — Pochylił się do przodu, ciężko dysząc. — Odbędzie się za tydzień.
— I to z tego powodu się tak cieszysz? Zawsze twierdziłeś, że twoja siostra to bachor, który na nic się nie przydaje.
— Bo to sto procent prawdy. — Elliot spojrzał na niego z powagą. — Ale tym razem jest inaczej. Ojciec powiedział, że przyjadą goście z innych królestw i przywiozą prezenty. Udało mi się go namówić, żeby poprosił o smocze czekoladki!
Smocze czekoladki nie tylko smakowały wybornie, ale sprawiały, że ten, kto je zjadł, na kilka godzin nabierał specjalnych zdolności, takich jak latanie czy zionięcie ogniem. Czasem zdarzało się, że ktoś miał niecodzienne wizje. Od kiedy jeden ze strażników pochłonął całe pudełko słodyczy i zaczął bełkotać o inwazji przerośniętych bakłażanów na dworze, ich import został znacznie ograniczony.
— To nie wszystko! — dodał Elliot, podskakując z radości. — Będą też na przykład cukrowe ważki, miód z kwiatu paproci i tygrysie jagody. Myślisz, że ktoś zauważy, jak ze stołu zniknie butelka piwa?
— Jeśli się postaram, to nigdy w życiu. — Fay uśmiechnął się przebiegle. — Mam tylko nadzieję, że będzie dużo jedzenia dla wróżek.
— Daj spokój, ojciec na pewno rozkaże przygotować cały osobny stół. To będzie huczne przyjęcie, więc pojawią się wszyscy ważniacy faerie.
Jak by nie patrzeć, Elliot musiał mieć rację. Vealia była piękną krainą pełną bogactw i bujnej natury, ale wiele z tego zawdzięczała współpracy ludzi i wróżek. Wzajemnie się wspierali, dzięki czemu udało im się zbudować harmonijne społeczeństwo, które żyło w dobrobycie. Dzięki magii faerie i administracji ludzi od wielu wieków w królestwie panował spokój i urodzaj.
— Świetnie. To ile lat kończy twoja siostra?
— Dwa. — Elliot wyglądał, jakby właśnie połknął cytrynę. — Robi się tylko gorsza i gorsza.
— Właściwie czemu wcześniej nie urządziliście takiego przyjęcia?
— Nie wiem, ale podobno drugie urodziny to wyjątkowa data, bo wtedy symbolicznie przestaje się być niemowlęciem, czy coś. Dziecku obcina się włosy i przebiera je w dziwne ciuchy. Anabelle będzie strasznie głupio wyglądać. — Przyjaciel wzruszył ramionami. — Dla mnie też zorganizowali taki bankiet, ale nic nie pamiętam. Może to i dobrze.
— Czasem nie do końca rozumiem ludzkie zwyczaje.
— Ja też. — Elliot wyszczerzył się i klepnął Faya w ramię. — Ale przynajmniej nie zbieramy nektaru z łąk koło miasta, jak niektórzy, ha, ha. Chodźmy do pałacu.
Fay pokazał mu język i schował się za plecami chłopca, po czym machnął ręką w stronę latających w pobliżu chochlików, a te zaatakowały włosy Elliota. Ofiara zaczęła krzyczeć, patrząc z wyrzutem na chichoczącego przyjaciela.
— Tym razem cię oszczędzę, ale pamiętaj, nie zadzieraj z faerie.


— Drodzy goście i poddani! — Król postukał łyżeczką o kielich. — Zebraliśmy się dzisiaj, aby uczcić dzień drugich urodzin mojej córki, a dla was, mieszkańcy Vealii, księżniczki Annabelle! Chciałbym serdecznie powitać smoczego imperatora, królową ifrytów, cesarza podwodnego królestwa, a także księcia faerie. To jeszcze nie wszyscy, słyszałem, że królewna z północy przypadkiem ukłuła się kolcem róży i zasnęła, więc się spóźni, ale mam nadzieję, że niedługo do nas dołączy.
Z trudem usadowił niemowlę na kolanach, w czym przeszkadzał mu pokaźny brzuch. Z wyrazem absolutnego zachwytu na twarzy pogłaskał dziecko po włosach. Annabelle szeroko otworzyła zielone oczy i z ciekawością przyjrzała się twarzom obserwujących ją gości, gulgocząc w sobie tylko znanym języku.
— Czyż nie jest rozkoszna? — Władca złapał ją za policzek. — Za kilka lat będę musiał osobiście rozprawić się ze wszystkimi adoratorami.
Annabelle zirytowana nabrała powietrza w policzki i wstrzymała oddech, po czym wrzasnęła.
— No, no, chodź do mamusi. — Kobieta w zdobnej sukni balowej czym prędzej zabrała dziecko, które natychmiast zamilkło. — Kochanie, tyle razy ci powtarzałam, żebyś tego nie robił.
Król roześmiał się gromko, klepiąc się po brzuchu.
— Kontynuując… — Uniósł kielich. — …chciałbym podziękować wam za przybycie i wznieść toast za zdrowie Annabelle oraz dalszy rozwój Vealii. Jestem niezwykle wdzięczny, że świętujecie dziś ze mną i zawsze wspieracie nasze królestwo. Gościmy dziś przybyszów z odległych krain! To ogromny zaszczyt. Sidhmare, książę faerie, zgodził się obdarzyć Annabelle błogosławieństwami swojego ludu.
Ukłonił się księciu. Jasnowłosy, drobny mężczyzna o ostro zakończonych uszach odpowiedział skinieniem głowy. Annabelle usiłowała zdmuchnąć z czoła zabłąkany kosmyk włosów, który wymsknął się spod kolorowego czepka. Wierciła się, wyraźnie zniecierpliwiona faktem, że musi siedzieć w niewygodnym ubraniu na widoku tylu osób. Królowa dotknęła ramienia męża, usiłując go dyskretnie ponaglić.
 — Dobrze, dobrze. W takim razie — niech żyją wszystkie królestwa, niech żyje Vealia i niech żyje Annabelle!
Wokół rozległy się radosne okrzyki, a goście czym prędzej opróżnili kieliszki. Królowa postawiła córkę obok siebie, więc ta z ulgą cisnęła czepek na podłogę i podreptała w kierunku mniejszego stołu, przy którym siedzieli Elliot z Fayem wraz z gronem innych dzieci.
— Jestem w niebie. — Elliot pochłaniał babeczki czekoladowe z miną sugerującą, jakby zaraz miał się rozpłakać. — Rany, jakie to jest dobre.
— Spróbuj tego. — Fay podsunął mu talerz. — To ciasto z magicznymi nenufarami zebranymi przez nimfy wodne.
— Jeftef pefien, fe to jadalne? — wybełkotał Elliot, z wahaniem unosząc łyżeczkę. — Frednio bfmi.
— Zaufaj mi, jest najsmaczniejsze na świecie.
Nim Elliot zdążył podjąć decyzję, mała rączka należąca do Annabelle złapała ciasto. Księżniczka wpakowała je sobie do buzi, rozsmarowując krem na całej twarzy, co zdawało się bardzo ją bawić. Przeżuła wypiek i pisnęła radośnie.
— Chyba posmakowało — mruknął Fay.
— No nieee. — Elliot sięgnął po chusteczki i zaczął nieporadnie wycierać buzię dziecka. — I po co tu przyszłaś?
— Mniam, mniam — odpowiedziała Annabelle obrażonym tonem.
Odwróciła się ostentacyjnie, po czym podeszła do Faya, patrząc na niego z zaintrygowaniem. Wyciągnęła umorusaną dłoń, by pociągnąć go za jasny lok. Chłopiec syknął z bólu.
— Czy książę Sidhmare zdecydował się dać jej nadludzką siłę? — wymamrotał, czym prędzej odsuwając się od dziecka, ale Annabelle nie dawała za wygraną, sięgając ku jego uszom.
— Faerie — zaśmiała się. — Hi, hi. Bzydal.
Powiedziała to bez złośliwości, za to z sympatią, jakby chciała się podroczyć. W jej oczach zamigotały figlarne błyski.
— Sama nie jesteś lepsza, pogadamy, jak będziesz miała komplet zębów — odgryzł się Fay.
Dziecko zagruchało w odpowiedzi i usiadło na podłodze. Elliot westchnął z irytacją, unosząc siostrę i ostrożnie sadzając ją na krześle obok.
— Przeziębisz się, nie mówiąc o tym, że będziesz jeszcze brudniejsza — pouczył. — Trochę ogłady, w końcu w naszych żyłach płynie królewska krew.
— Ho, ho, starszy brat świeci przykładem, myślałby kto. — Fay nie mógł się powstrzymać.
Elliot poczerwieniał, marszcząc brwi, ale nie odpowiedział. Mimo że nieustannie narzekał na małą Annabelle, tak naprawdę dbał o siostrę i chciał być dla niej autorytetem, ale od kiedy kilka miesięcy wcześniej poznał Faya, to młody faerie stał się ulubieńcem dziewczynki.
— Nie bądź taki mądry, tylko lepiej zajmij się realizacją naszego tajnego planu. — Elliot rzucił mu znaczące spojrzenie. — Możesz przy okazji przynieść więcej chusteczek, bo znając Annabelle, mogą się jeszcze przydać.
Fayowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sekretna operacja dotyczyła zdobycia butelki piwa, stojącego na stole dorosłych. W normalnych okolicznościach nie sprawiłoby mu to żadnego kłopotu, ale wśród gości znajdowało się wiele magicznych stworzeń, dla których wytropienie małego złodzieja faerie nie byłoby zbyt trudne. Musiał więc uważać, ale gra była warta świeczki.
Miękko, na palcach przeszedł koło władczyni podwodnego królestwa, starając się wyglądać jak najmniej podejrzanie. Kobieta zerknęła na niego obojętnie, ruszając ustami jak ryba. Przedostawszy się dalej, posłał niemrawy uśmiech smoczemu imperatorowi, usiłując nie zdradzić się z obrzydzeniem, które poczuł na widok tłustego mięsa leżącego na jego talerzu. Wyminął rozmawiającą z ożywieniem grupę dżinów i ifrytów. Zatrzymał się przed grupą roześmianych nimf, zastanawiając się, w jaki sposób przejść koło nich niezauważonym. Przez chwilę stał w miejscu, wahając się, aż w końcu uznał, że najlepiej będzie po prostu iść przed siebie i załatwić sprawę tak szybko, jak to możliwe.
Pewnym krokiem przybliżył się do stołu, widząc butelkę wypełnioną bursztynowym napojem. Jeszcze tylko parę centymetrów naprzód, a będzie mógł jej dosięgnąć. Wyciągnął rękę najdalej jak potrafił, a gdy dotknął szkła, uśmiechnął się i szybko zagarnął łup.
Poczuł dłoń na ramieniu i przeklinając w duchu, powoli odwrócił głowę. Za jego plecami stała kobieta o niecodziennej urodzie. Była nadzwyczaj wysoka, do tego stopnia, że Fay, mimo że dość wyrośnięty jak na dziecko faerie, wyglądał przy niej jak karzeł. Nieznajoma przekrzywiła głowę, przyglądając mu się na wpół karcąco, a na wpół z rozbawieniem, a wtedy chłopiec zwrócił uwagę na jej niesamowite oczy o intensywnie fiołkowej barwie. W wyrazie pociągłej twarzy kryło się coś dostojnego.
— Grzeczni chłopcy się tak nie zachowują — odezwała się. — Chyba powinieneś odłożyć to na miejsce, prawda?
— Pani… jest człowiekiem? — Skonfundowany, posłusznie odstawił butelkę.
— I tak, i nie. Jestem przede wszystkim czarodziejką.
Fay nieświadomie otworzył buzię, przyglądając się jej z zaskoczeniem. Człowiek, który zdołał go złapać, i to w dodatku obdarzony magicznym darem! Nigdy wcześniej nie spotkał takiej osoby.
— Możesz mówić mi Riona — dodała, rozbawiona jego reakcją.
— Ja mam na imię Fay.
— Miło mi cię poznać. A skoro już rozmawiamy, Fayu, to chciałabym prosić cię o drobną przysługę. — Pochyliła się nad nim, zniżając głos do szeptu. — Czy możesz przekazać tę wiadomość księciu Sidhmare? To poufna sprawa.
Odsunął się, nieufnie badając zawiniątko podane mu przez Rionę. Nie wyglądało, jakby w środku miało znajdować się coś niebezpiecznego, ale fakt, że kobieta z niewiadomych przyczyn nie chciała sama dostarczyć wiadomości, sprawiał, że robił się podejrzliwy.
— Dlaczego akurat ja?
— Zależy mi na tym, żeby nikt inny nie zauważył, że coś mu przekazałam, a chyba przyznasz, że wyróżniam się z tłumu. Spokojnie, to nic strasznego. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — W ramach podzięki coś ci podaruję.
Chłopiec wcisnął zawiniątko za pazuchę i spojrzał na nią wyczekująco. Riona wyciągnęła przed siebie zaciśniętą pięść i powoli otworzyła dłoń, na której migotało zielone światło. Gdy zniknęło, oczom Faya ukazała się torba pełna cukierków.
— To diabelskie karmelki — wyjaśniła. — Nie zjedz wszystkiego sam, zwłaszcza że można mieć po nich mocne wrażenia.
Pochylił się, z fascynacją przyglądając się prezentowi. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście.
— Dziękuję bardzo!
— Och, to drobiazg. Pamiętaj, żeby przekazać wiadomość. Pewnie jeszcze się spotkamy.
Podniósł głowę, żeby dodać coś jeszcze, ale czarodziejka zniknęła. Zdziwiony rozejrzał się po sali, ale nigdzie nie uświadczył długich, czarnych włosów, ani choćby człowieka o wzroście Riony. Podrapał się po policzku, przenosząc wzrok na butelkę. Skoro raz został złapany, to lepiej było już nie ryzykować. Po namyśle zabrał ze stołu stojak z chusteczkami i z powrotem ruszył w stronę Elliota.

Fay gwałtownie się poruszył, gdy sen się zmienił. Wspomnienie bankietu zaczęło się rozpływać. Zobaczył jeszcze twarz Annabelle, która witała go radosnym krzykiem, kiedy wracał do stołu. Elliot nie był już naburmuszony i też oczekiwał jego powrotu. Po chwili jednak obrazy zniknęły, ustępując kompletnej ciemności.
Mrok przywołał kolejne wizje, tym razem nieskładne i niespokojne. Przyniosły ze sobą sceny bitew, krzyki przerażonych ludzi oraz szczęk broni. Fay jęknął, przewracając się na drugi bok, gdy przed oczami stanęły mu blade, wypełnione przerażeniem twarze przyjaciół. Wiercił się coraz mocniej, a dłonie pokryły się potem. Kolejne obrazy rozbłyskały w jego głowie, nie chcąc dać mu spokoju. Dopiero gdy ujrzał krew i niemal poczuł jej zapach, nagle otworzył szeroko oczy i usiadł w łóżku, z trudem łapiąc oddech.
Takie sny długo już go nie nawiedzały. Jak na złość musiały nadejść właśnie noc przed tak ważną misją. W sumie mógł się tego spodziewać — świat, do którego się wybierał, tak bardzo kojarzył mu się z Vealią, że pewnie poruszył w nim niejedną czułą strunę.
Był środek nocy, a widok za oknem wydawał się nieprzystępny i zimny. Szafa rzucała złowrogi cień, a jednostajne tykanie zegara zamiast uspokajać Faya, doprowadzało go do szaleństwa. W jego naturze i tak nie leżał spokój i bezczynne czekanie na rozwój wydarzeń, więc wyskoczył z pościeli, złapał kaganek w jedną rękę, a materiały dotyczące misji w drugą, i podszedł do drewnianych drzwi. Musiał się trochę nagimnastykować, żeby móc je otworzyć, a w dodatku uczynić to możliwie cicho. Zawiasy zaprotestowały skrzypnięciem, kiedy opuszczał pokój.
Stawiał kolejne kroki po schodach, wokół siebie nie mając żywej duszy. Na szczęście w ciemnościach umiał przemieszczać się równie zwinnie jak zwykle, choć czuł się trochę nieswojo. Jeszcze nigdy nie wyruszał na misję w nocy. Teoretycznie nie było to zabronione, ale nie sądził, by takie sytuacje zdarzały się za często.
Wrota do Archiwum Misji zamknęły się za nim z głośnym hukiem, ale Hmm’oganin strzegący wejścia tylko wymamrotał coś niezrozumiałego, a potem dalej smacznie spał. Łowca podszedł do kontuaru, by trącić olbrzyma w bok.
— Hej, obudź się.
Strażnik z trudem rozchylił ociężałe powieki i spojrzał na niego półprzytomnie. Powrót do rzeczywistości zajął mu kilka sekund, podczas których na jego twarzy zdążył pojawić się wyraz zrozumienia, by po chwili ustąpić irytacji.
— Zwariowałeś? — burknął. — Co ty tu robisz o takiej porze?
— Muszę wyruszyć na misję — wyjaśnił Fay, starając się nie brzmieć zbyt niegrzecznie. Przy całej niechęci do Hmm’oganina rozumiał, że niekoniecznie uśmiechało mu się budzenie w środku nocy. — To sprawa niecierpiąca zwłoki. Dostałem zlecenie bezpośrednio od Kreatora.
Podsunął olbrzymowi akta misji, a ten wydawał się w lot zrozumieć, o co chodzi. Odchrząknął i ze stęknięciem wyprostował się na fotelu, po czym zaczął szukać odpowiedniej szuflady. Przełożył stertę papierów, na jednym z nich przybijając pieczątkę, a następnie wcisnął przycisk otwierający przejście do innych światów.
— Droga wolna, hmm, hmm… — zawahał się, by po chwili powiedzieć coś nieoczekiwanego. — Powodzenia.
Fay tak się zdziwił, że aż wymamrotał słowa podziękowania, i zwrócił się w stronę wnęki wypełnionej niebieskim światłem. Portal migotał, pobłyskując bladymi iskierkami, jakby zapraszał zbliżającego się Łowcę do wspólnej zabawy. Zanim chłopak wkroczył do środka, zdążył pomyśleć, że jak zwykle działa pod impulsem i to nie może skończyć się dobrze, ale już było za późno. Postawił stopę w kuli energii, a znajome, nieprzyjemne uczucie ogarnęło całe jego ciało, wywołując dreszcze na plecach.
Na szczęście nie trwało to długo, lecz gdy chłodne światło wyrzuciło go ze swych objęć, odkrył, że to nie koniec podróży. Zorientował się, że oczekiwany twardy upadek nie następuje, i wtedy spojrzał w dół.
Nie miał gruntu pod stopami. Co więcej, od powierzchni ziemi dzieliła go niebagatelna odległość. Zielona trawa przybliżała się z każdą sekundą, a Fay… leciał. Krzycząc w myślach najpaskudniejsze przekleństwa faerie, jakie tylko przyszły mu do głowy, zaczął machać rękami i nogami, usiłując przypomnieć sobie zaklęcia, które mogłyby go uratować. Zdążył rzucić czar w ostatniej chwili i wylądował, dewastując klomb kolorowych kwiatów.
No pięknie. Niewłaściwa kalibracja portalu czy kolejny atak? pomyślał, zaciskając zęby i rozglądając się. Widok rozciągający się wokół wyparł tę myśl.
Wielkie połacie zieleni wyglądały nad wyraz znajomo, zwłaszcza skąpane w słońcu. Mimo że w Biurze panował środek nocy, to tu trwał pogodny, ciepły dzień. Bezchmurne niebo zdawało się tak spokojne, że aż trudno było uwierzyć, że górowało nad światem nękanym tyloma problemami. W oddali Fay widział ścieżkę prowadzącą do miasta. Przydrożne chatki, otoczone dziesiątkami bratków, konwalii i innych wiosennych kwiatów, prezentowały się malowniczo.
Łowca odwrócił się i zobaczył zupełnie inną scenerię. Przed nim piętrzyło się wielkie zamczysko o murach sięgających tak wysoko, że aż zakręciło mu się w głowie. Nad budowlą wznosiło się mnóstwo wieżyczek o finezyjnych kształtach, ale jedna z nich wyraźnie górowała nad resztą. Gdy Fay zmrużył oczy, dostrzegł grube, poskręcane pnącza, które, jak po chwili się zorientował, wiły się już u stóp zamku, prowadząc prosto do najwyższej wieży.
Wiedział, co powinien zrobić. W końcu czytał o historii dziejącej się w Emmerish. Ta droga wejścia do zamku z pewnością została przygotowana dla księcia, który miał uratować główną bohaterkę. Książę zaginął, ale pnącza pozostały, a teraz, szeleszcząc na lekkim wietrze, zdawały się mówić Łowcy, by z nich skorzystał.
Nie tracąc czasu na zastanawianie się, ostrożnie postawił stopę na liściu. Zgodnie z jego oczekiwaniami, okazał się sztywny i dość wytrzymały, by udźwignąć ciężar chłopaka. Już z nieco większym przekonaniem podniósł drugą nogę.
Wspinaczka okazała się mniej uciążliwa, niż sądził. Co prawda wolał nie spoglądać w dół, ale chwytając kolejne liście, czuł się pewnie. Po chwili Faya zaczęło ogarniać zmęczenie, ale pocieszał go fakt, że każdy cierń czy niewyrośnięty pączek od razu usuwał się z drogi. Kiedy musiał wędrować tylko po pnączu zawieszonym wysoko nad ziemią, by przedostać się na sąsiednie wieże, spociły mu się ręce, ale powtarzał sobie w duchu, że nawet jeżeli spadnie, to uratuje się za pomocą magii.
Z trudem wykręcając szyję, by spojrzeć w górę, zobaczył, że cel znajdował się już blisko. Sięgnął ku wieży, usiłując wymacać framugę okna. Podciągnął się i już po chwili mógł wsunąć się do środka.
Zwinnie wskoczył do komnaty. Jego uwagę przykuło różowe łoże z pełnym falbanek baldachimem, stojące na środku i przytłaczające przepychem tak bardzo, że dostawał oczopląsu od samego patrzenia. Postąpił o parę kroków, czujnie rozglądając się na boki. Pomieszczenie było okrągłe, a wypełniały je meble i dekoracje utrzymane w pastelowych kolorach, kojarzących mu się z babciną bielizną. Gdzie się nie obejrzał, widział koronki, perły oraz świecące ozdoby. Z ciekawością przesunął dłonią po toaletce, przyglądając się rzędom akcesoriów do włosów, ustawionych koło pluszowego misia.
Pokój sprawiał wrażenie, jakby należał do małego dziecka. Fay przeniósł wzrok na łóżko, zauważając misterną konstrukcję z kilku materaców, które wydawały mu się zupełnie niepotrzebne, ale miały chyba sprawić, by leżąca na nich osoba czuła się tak komfortowo, jak nikt inny na świecie. Podszedł bliżej, stąpając po miękkim i niewątpliwie kosztownym dywanie. Odchylił jedwabną zasłonę. Pomiędzy nimi na kołdrze znajdowało się wybrzuszenie. Pochylił się nad nim, by dostrzec, że w łóżku ktoś leżał.
W pościeli drzemała dziewczyna z lekko rozchylonymi ustami. Miała drobną twarz, lekko zadarty nos i pełne wargi. Długie, proste włosy o słomkowej barwie rozsypały się na poduszkach z wyhaftowanymi różami. Spała tak spokojnie, że Łowcy szkoda było ją budzić, zwłaszcza że nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Po namyśle zsunął kołdrę z ramienia śpiącej, po czym delikatnie dotknął jej barku.
Wszystko rozegrało się w sekundę. Dziewczyna zerwała się na równe nogi, odsuwając się od Faya na bezpieczną odległość. W tej samej chwili poczuł, jak coś owija się wokół jego stóp, skutecznie je unieruchamiając. Zerknął w dół, by dostrzec, że miał związane łydki. Uniósł głowę, napotykając czujny wzrok właścicielki pokoju.
Stała w wojowniczej pozie, patrząc na niego z wyrazem absolutnego skupienia. Zmrużone, szare oczy zdawały się chłodno analizować sytuację. Mimo subtelnej urody i różowej piżamy w jednorożce, dziewczyna nie wyglądała ani niewinnie, ani przyjaźnie. Wręcz przeciwnie  — przypominała stratega zastanawiającego się, co zrobić z jeńcem wojennym, lub wręcz drapieżnika tuż przed pożarciem ofiary.
Wyciągnęła dłoń, w której błysnęły trzy noże, każdy z nich ozdobiony wielką kokardą. Błyskawicznie rzuciła nimi w stronę chłopaka. Świsnęły tuż koło niego — jeden przy jednym uchu, drugi przy drugim, a trzeci, przelatując, musnął włosy na czubku jego głowy. Fay głośno przełknął ślinę i oniemiały wpatrywał się w nieznajomą.
— Daję ci minutę na to, żebyś powiedział, co robisz w moim królestwie — powiedziała. — Łowca, jak przypuszczam.
Szybko pokiwał głową, sam nie wiedząc, czy przyznanie się do tożsamości pomoże mu, czy go pogrąży. Najwyraźniej jednak dziewczyna i tak domyślała się, z kim miała do czynienia.

— Tak właśnie myślałam. Cóż, zgodnie z zasadami kultury dobrze byłoby zachować pewne konwenanse. Ja jestem Nomia, księżniczka Emmerish — przedstawiła się. — Kolej na ciebie. Ostrzegam, nawet nie próbuj zmieniać wersji i twierdzić, że jesteś moim księciem z bajki. Znam go aż za dobrze i, nawiasem mówiąc, nie chciałbyś wiedzieć, co mu się przytrafiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz