12.5.16

Rozdział I


— Mam tego dosyć!
Ciszę panującą w bibliotece zakłócił huk od strony drzwi. Gość czytający powieść o niewybrednej treści w popłochu zamknął księgę, rozglądając się w poszukiwaniu intruza i zasłaniając tytuł dłonią. Kilkoro obecnych aż podskoczyło ze strachu. Zaczęli szukać wzrokiem sprawcy hałasu, by rzucić mu spojrzenie pełne zgorszenia. I prędko go znaleźli — jasnowłosy młodzieniec właśnie wkroczył do czytelni.
— Oto raport z dzisiejszej misji — powiedział, ciskając kartki na biurko, przy którym siedział starszy mężczyzna. Kolejne osoby poruszyły się na krzesłach. — A to z wczorajszej. I przedwczorajszej.
Rzucił gościom ponure spojrzenie. Ci, siedząc przy biurkach, w milczeniu oddawali się lekturze, ciesząc się ciepłem promieni ogrzewających skórę i przyjemnie parzących dłonie. Był to piękny, spokojny dzień — tak leniwy, że czytelnicy co i rusz zapadali w drzemkę, przynajmniej dopóki ktoś nie postanowił zburzyć ich spokoju.
Popołudniowe słońce wpadało przez strzeliste okna, zalewając wnętrze blaskiem. Chłopak zasłonił ręką oczy, krzywiąc się. Świetnie. Nawet pogoda musiała być przeciwko niemu.
— Dobra robota. — Starzec popatrzył na niego i odchrząknął, poprawiając okulary na nosie. W jego oczach pojawił się błysk zdziwienia. — Uporałeś się z tym zadziwiająco szybko.
Młodzieniec spojrzał na niego z rumieńcem gniewu. Oparł dłonie na blacie i pochylił się. Sprawiał wrażenie wściekłego, ale w zestawieniu z jego urodą nie wyglądało to zbyt groźnie.
Miał twarz niewiniątka: czyste, błękitne oczy, które były ocienione długimi rzęsami, i zadarty, upstrzony piegami nos. Idealnie wykrojone wargi wykrzywiały się w nieprzyjemnym grymasie. Rozwiana czupryna, okalająca nieco zbyt odstające uszy, nadawała chłopakowi zawadiackiego uroku.
— Chciałem mieć to z głowy, Starszy Skrybo. Trudno mi się dziwić, skoro od miesiąca nie dostałem żadnego — zaakcentował — ale to żadnego normalnego zlecenia.
— A jakież to jest twoim zdaniem normalne, hmm, zlecenie? — Skryba zmrużył zmęczone oczy i westchnął. Popatrzył na niego z widoczną niechęcią. — Fayu, kiedy ty będziesz zadowolony?
Fay cofnął się i spojrzał za siebie. W bibliotece przesiadywali sami Hmm’oganie. Zaczytywali się w księgach, na wpół udając, że robią coś pożytecznego, a na wpół faktycznie pracując. Olbrzym pogrążony w lekturze erotyku głaskał się po długiej brodzie, w zamyśleniu nawijając włosy na palec, a siedzący obok jegomość cichutko chrapał. Wszyscy goście mieli podobne pękate brzuchy i bujny zarost, a nawet w podobny sposób ułożyli się wygodnie na krzesłach. Fay był zupełnie inny, od wyglądu począwszy i na nastroju skończywszy, lecz nie to różniło go od nich najbardziej.
W przeciwieństwie do niego mieli liczne przywileje. Nie musieli na przykład użerać się z niechcianymi misjami. Szczerze mówiąc, zaczynał mieć tego serdecznie dosyć.
— Wtedy, gdy przestanę zbierać same najgorsze przypadki. — Oskarżycielskim gestem wskazał na kartki. — To doprawdy ciekawy zbieg okoliczności, że ciągle na nie trafiam.
Odpowiedziało mu znaczące milczenie. Zniecierpliwiony, skrzyżował ramiona.
— I? — spytał. — Doczekam się wyjaśnienia, komu przeszkadzam tak bardzo, że musi uprzykrzać mi pracę?
— Hmm, hmm. — Skryba pozbierał kartki. — Może jeszcze się nie zorientowałeś, ale Biuro do Spraw Nadzwyczajnych nie przepada za nadgorliwymi… gośćmi. Goście powinni siedzieć cicho i słuchać się gospodarza.
— W takim razie dziwnie pojmujecie gościnność, Starszy Skrybo.
— Takie mamy zasady. — W głosie mężczyzny dźwięczała stal. — Radzę się do nich zastosować i nie zadawać zbędnych pytań.
Zdaniem Hmm’ogan Odmieńcy mieli siedzieć cicho i nie pchać się tam, gdzie nie ich miejsce. Mógł się tego spodziewać, zwłaszcza że ostatnio w Biurze panowały napięte nastroje.
— Świat Wyobraźni nie kręci się wokół was — powiedział. — Skoro nie chcesz mi nic powiedzieć, Starszy Skrybo, to sam się tego dowiem.
— Hmm, powodzenia.
Nie znosił tego „hmm”. Hmm’oganie jednak uwielbiali zastanawiać się na głos — im głośniej, tym lepiej, jak często miał wrażenie — i to do tego stopnia, że wymyślili sobie stosowną nazwę. Aż dziw, że nie dostrzegali zawartej w niej ironii.
Puszczając szyderstwo mimo uszu, odwrócił się na pięcie i skierował w kierunku drzwi. Popchnął je nieco zbyt mocno, na co zaprotestowały głośnym skrzypieniem.
— Ej! — warknął lew wyrzeźbiony na kołatce. — Trochę pokory, okres dojrzewania masz, czy co?!
Fay burknął coś pod nosem i wyszedł z biblioteki. Gdy znalazł się przy krętych schodach, zaczął wspinać się na wyższe piętro, przeskakując co drugi stopień. Chciał czym prędzej znaleźć się w swoim pokoju. Po takim dniu należał mu się zasłużony odpoczynek.
Siedziba Biura do Spraw Nadzwyczajnych była mu tak dobrze znana, a jednocześnie tak obca, że z trudem mógł w to uwierzyć. Nie pamiętał, kiedy dokładnie się tu pojawił, ale miał wrażenie, że minęło bardzo dużo czasu. Trafił tu w dziwnych okolicznościach, ale w końcu samo miejsce było dziwne.
Przede wszystkim Biuro nie znajdowało się w żadnym konkretnym wymiarze. Leżało gdzieś w przestrzeni, na samotnej, zawieszonej w powietrzu wyspie, stworzone nie wiadomo jak, kiedy i przez kogo. Znany był tylko sens jego istnienia — miało stać na straży Świata Wyobraźni, opiekując się krainami i historiami wymyślonymi przez ludzi, którzy o nich zapomnieli. Gdyby wymknęły się spod kontroli, cała rzeczywistość ległaby w gruzach.
W Biurze pracowali głównie Hmm’oganie. Przedstawiciele tej tajemniczej rasy mieszkali tu od zawsze; pewnego dnia po prostu pojawili się, wiedząc o przeznaczonej im roli. Do każdej sprawy podchodzili z rozwagą, zawdzięczając to skłonności do refleksji. Fay nie umiałby zliczyć, ile razy dziennie słyszał „hmm” padające z ich ust, co nieraz doprowadzało go do szaleństwa.
Hmm’ogan łatwo było rozpoznać. Po pierwsze, do ich rasy należała większość mijanych w Biurze stworzeń. Po drugie, z reguły odznaczali się wysokim wzrostem i imponującym zarostem, choć w przypadku Hmm’oganek odpowiednio mniej bujnym. Chód mieli ciężki i powolny, więc przy każdym ich ruchu podłoga aż trzeszczała. Wyjątkiem byli Bibliotekarze, lecz ci stanowili osobną grupę, równie tajemniczą, jak i sama biblioteka. Typowy Hmm’oganin — niezgrabny, niewzruszony i zazwyczaj wiekowy — przypominał stateczną górę z włączoną funkcją myślenia.
Jednak ten, kto wyobrażał sobie ich jako poczciwych dziadków o nieogolonych twarzach, grubo się mylił. Te olbrzymy potrafiły być cwane jak lisy, często nie znając w tym umiaru i litości, czego Fay doświadczył na własnej skórze. Rzucane przez nich chłodne spojrzenia i znaczące uśmiechy ani na chwilę nie dały mu zapomnieć, że był tu obcy. Co prawda zgodnie z regulaminem nie mogli go wyrzucić, ale to wcale nie poprawiało mu humoru. Ba, odnosił wrażenie, że samo Biuro próbowało mu przekazać, że powinien odejść precz, zupełnie jakby miało osobną świadomość, w której istnienie skłonny był uwierzyć.
Nawet teraz, gdy wszedł do pokoju, nie mógł pozbyć się tego dziwnego uczucia. Kąty pomieszczenia były nieprzyjazne i puste, a ściany bure. Lampa rzucała posępny cień na szafkę, koło której stało łóżko przykryte przyciężką pierzyną. Na biurku leżał stos książek, których jeszcze większe ilości wypełniały półki regału. Wszystkie nosiły ślady wielokrotnego otwierania i przekładania; Fay kochał czytać, więc często wracał do tych samych opowieści. W efekcie zapamiętywał układ stron, rozpoznając drobne zagięcia w rogach kartek lub z czułością odnajdując ulubiony akapit czekający w znajomym miejscu.
Tego dnia nie miał ochoty na lekturę. Otworzył okno, wpuszczając do środka ciepłe powietrze. Przez chwilę obserwował obłoki płynące po niebie. Wokół rozciągała się przestrzeń bez granic. Gdyby krzyknął, choćby i z całych sił, nie dostałby odpowiedzi. Milczące chmury wciąż znikałyby w dali. Był sam.
Położył się na łóżku i przykrył pierzyną. Wodząc wzrokiem po szarym suficie, wypatrywał brudnych plam. Czuł coraz większe rozgoryczenie, kładące się cieniem na sercu. Wiercił się, nie mogąc przybrać wygodnej pozycji. W głowie kotłowały mu się uporczywe myśli, a gniew nie chciał ustać.
Nie trafił do Biura ze względu na własne widzimisię. Nigdy też nie pragnął zostać Łowcą. Odwiedzał inne światy, naprawiając błędy w historiach i przywracając bohaterów na należne im miejsce, ale nie robił tego dla tytułu czy władzy. Nieświadomie skulił się, zaciskając dłonie na poduszce. W głębi duszy wiedział, że był uwięziony. Zostało tak niewiele czasu, a był tak blisko celu.
Początkowo sądził, że da sobie radę: jego pierwsze misje nawet niczym szczególnym się nie wyróżniały, ale ostatnio wszystko się zmieniło. Fay już kilkakrotnie o mało co nie zginął podczas wizyty w innym świecie. Raz z trudem uniknął spadającej cegły, a kiedy indziej prawie został stratowany przez konia. Nie wierzył, że to przypadek. Ktoś wyższy rangą maczał w tym palce, a skoro nie mógł zranić go w Biurze, to próbował dokonać tego poza jego granicami. To było ostrzeżenie. Wśród Łowców toczyła się zacięta rywalizacja, a co sprytniejsi usiłowali zniechęcić przeciwników.
Oczywiście Fay chętnie zrezygnowałby z tej pracy, ale to wiązałoby się z przekreśleniem jego marzeń. Miał cel, który mógł osiągnąć jedynie jako Łowca, i strach nie wystarczył, by go powstrzymać. Nie chciał spędzić wieczności w miejscu, gdzie żywiono do niego jawną niechęć. Czuł się tu obcy i wiedział, że to się nie zmieni. Problem polegał na tym, że młodzieniec na razie nie miał dokąd pójść. Musiał odnaleźć tego, komu zalazł za skórę, i raz na zawsze mu to wyjaśnić.
Nawet nie zauważył ogarniającego go zmęczenia. Gdy adrenalina ustąpiła, wyczerpanie przejęło stery. Myśli stopniowo gasły, aż Fay całkiem o nich zapomniał. Zanim się zorientował, jego świadomość powoli odpłynęła, a on zatopił się we śnie.
Obudziło go gwałtowne pukanie do drzwi. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale miał wrażenie, jakby dopiero co się położył. Jęknął i przewrócił się z boku na bok. Liczył, że ktokolwiek usiłował dostać się do pokoju, zaraz z tego zrezygnuje, ale w głębi duszy wiedział, że tak się nie stanie. Niestety podejrzewał, kim był tajemniczy gość.
— Fay, otwieraj! — usłyszał i szczelniej otulił się kołdrą. Przeczucie go nie myliło. — Otwieraj, mówię!
Podpierając się dłonią, z wysiłkiem wyczołgał się spod pierzyny, po czym usiadł na łóżku. Popatrzył w stronę wejścia, przez chwilę oceniając szanse na to, że gość da mu święty spokój. Słysząc coraz donośniejsze pukanie, uznał, że przegra tę bitwę z kretesem.
— Jeśli tego nie zrobisz, to będę tu stać całą noc i śpiewać hmm’ogańskie kołysanki — ostrzegł głos po drugiej stronie, gdy Fay sięgał w stronę klamki.
Ostrożnie uchylił drzwi, za którymi zobaczył młodą kobietę. Widząc napięcie na twarzy przyjaciółki, wygramolił się z pokoju, próbując stłumić ziewnięcie.
— Co się stało? — spytał, uważnie się jej przyglądając.
Dziewczyna kazała nazywać się Neyrin i należała do garstki osób w Biurze, które Fay szczerze polubił. Jej prawdziwe imię pozostawało tajemnicą. Neyrin też nie była tutejsza. Pewnie dzięki temu się do siebie zbliżyli.
Na co dzień dużo się śmiała i lubiła bez skrępowania rzucać złośliwe uwagi, ale nie teraz. Cerę miała pobladłą, a usta mocno zaciśnięte. Zielone oczy błyszczały niepokojem, gdy z powagą patrzyła na Faya.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć — zaczęła łamiącym się głosem. Nerwowym ruchem odgarnęła ciemne włosy z czoła, po czym podała mu kartkę papieru. — Po prostu to przeczytaj.
Biorąc do rąk dokument, Fay zmarszczył brwi i jeszcze raz spojrzał na przyjaciółkę. Z niedowierzaniem uniósł brew. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale ona go uprzedziła.
— Czytaj — syknęła ponaglająco.
Wzruszywszy ramionami, uniósł kartkę i przyjrzał się jej. Akt nadania tytułu Łowcy, głosił tytuł. Pod spodem widniało przybrane imię Neyrin, kilka linijek niezbyt szczerych gratulacji i podpisy paru ważnych osób.
Fay podniósł głowę, przeczuwając, jaki widok zastanie. Neyrin uśmiechała się od ucha do ucha, stając przed nim w dumnej pozie. Policzki miała zaróżowione z podniecenia.
— Trudno w to uwierzyć, nie? — zachichotała dziko. — Dali mi awans!
Ścisnęła go ze wszystkich sił, tak że o mało nie stracił równowagi. Poczuł, że brakuje mu tchu. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
— Masz tak nieprzyzwoicie dobry humor, że aż chce ci się go popsuć. — Fay oparł się o chropowatą framugę drzwi. — Bardzo mi przykro, ale od początku wiedziałem, że próbujesz mnie nabrać. Nie ze mną te numery.
— No tak, zapomniałam, że próbuję oszukać największego krętacza w historii Świata Wyobraźni. — Neyrin przewróciła oczami.
— Więc? Znasz już swoją pierwszą misję, Łowczyni?
— Szczegóły za chwilę. To idealna okazja, żebyśmy poszli do karczmy. Rozmowy o moich sukcesach plus jedzenie i piwo to przepis na udany wieczór. — Zrobiła parę kroków w stronę schodów, aż nagle zatrzymała się, poważniejąc. — Poza tym warto się tam przejść. Słyszałam ciekawe plotki. Może spotkamy kogoś, kto wie więcej na ten temat.
— Co? — Zaniepokoił się. Zauważył, że ostatnimi czasy w Biurze było jeszcze bardziej nieprzyjaźnie niż zwykle. — Znowu jakaś kłótnia?
— Gorzej. Obiło mi się o uszy, że są problemy z pewnym światem.
— A kiedy ich nie ma? Takie historie słyszy się codziennie.
— Doprawdy? Podobno wysłano tam już drugiego Łowcę, bo pierwszy nie dał sobie rady. To nie zdarza się za często, no nie?
Neyrin rzuciła mu przenikliwe spojrzenie. Wiedział, że gdy przyjaciółka wpadnie na trop ciekawej sprawy, to już nie odpuści. Musiał zresztą przyznać, że też był zaintrygowany, i to na tyle, by spróbować zapomnieć o zmęczeniu.

— W porządku. — Przetarł oczy i ruszył za dziewczyną. — Idziemy.

5 komentarzy:

  1. Jaki fantastyczny pomysł na fabułę! Świetne opowiadanie. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww, jak miło! Bardzo się cieszę, że się spodobało <3

      Usuń
  2. Super pomysł na fabułę! Normalnie wstać i klaskać, wreszcie znalazłam coś prawdziwie oryginalnego. :D Trochę mi się przypomniał ink sans, jeśli wiesz, o co chodzi... :D
    No, mniejsza z inside joke'ami. Bardzo mi się podobało. Zapowiada się ciekawa fabuła. Muszę Cię jeszcze pochwalić za humor. Brakuje mi tego na blogosferze, właściwie każde opowiadanie dotyka teraz poważnej tematyki i nikt tam nie żartuje. To w ogóle nie zgadza się z rzeczywistością, przecież na serio zawsze znajdzie się ktoś, kto rzuci jakimś niekoniecznie stosownym żarcikiem.
    I ta gadająca klamka... heh. Dobrze, że naprawdę takich nie ma, strasznie by mi przeszkadzały.
    Jedyne, co się przyczepię, to to zdanie: "Przez jego oczy przemknął błysk zdziwienia" - jakoś mi tak nie pasi. Zmieniłabym na coś w stylu "W jego oczach pojawił się błysk zdziwienia".
    A tak poza tym to super. Życzę weny!
    Pozdrawiam
    Gwiazdogrod.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję za komentarz <3
      Cieszę się bardzo, że póki co Ci się podoba! Tak, ja ogólnie mam raczej tendencje do śmieszkowania w znacznej większości swoich tekstów.
      Co do sugestii - też wielkie dzięki! Rzeczywiście zasugerowany przez Ciebie wariant brzmi i wygląda lepiej.
      Chętnie zajrzę i na Twój blog :)

      Pozdrawiam
      Raixly

      Usuń
  3. Cześć! Przeczytałam na razie ten rozdział i jestem oczarowana. Na pewno szablonem, który od razu mnie przyssał do bloga i chyba całkiem pasuje do treści opowiadania. W samym tekście jest bajkowo, to całe "hmmmmm" niesamowicie mnie bawi i ciekawi. Bo wiesz... to jakbym oglądała taką bajkę w telewizji... albo nie bajkę tylko serial animowany? W każdym razie świetny pomysł, fajny świat i przyjemny główny bohater. Na razie więcej nie ocenię, bo mam za mało materiału ; )
    Ale z pewnością pojawię się pod kolejną częścią... chyba że usuną mi internet haha

    Pozdrawiam serdecznie!
    Karolina
    http://szept-ostrza.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń